(Paweł Śniady): Czy nie czujesz się czasem przy Igorze staro?
(Titus): O nie! W ogóle nie czuję się przy Igorze staro. Gramy taki gatunek, że z instrumentami w ręku czujemy się w równym wieku. Tak mi się wydaje…
A jest jakiś próg wiekowy, po przekroczeniu którego powiesz sobie dość?
(śmiech) Zobaczymy! No kurde, kiedyś tak, ale jak patrzę na swoich bohaterów – Lemmy’ego, Halforda, oni cały czas dają radę. A to są roczniki czterdzieste-któreś, nie?
Nauczyłeś się przy Iggym czegoś nowego?
On jest gitarzystą solowym, a ja jestem basistą. Nasze działania czysto instrumentalne się nie pokrywają.
Stwierdziłeś, że przy Anti Tank bawicie się na trzeźwo. Ciężko zachować taki reżim?
Nie, zupełnie nie. A kto to powiedział, że się bawimy na trzeźwo? Wierzysz w to co czytasz? (śmiech). Nie no, umówmy się – robota nad płytą, to nie jest czas na imprezowanie.
Skąd w ogóle wzięła się nazwa Anti Tank Nun?
Długo wymyślałem. Myślałem nad tym jak jeździłem na próby – a może to, a może to. Nagle ni stąd, ni zowąd wypadło mi z głowy coś takiego jak Anti Tank Nun. Powisiało to ze dwa, trzy tygodnie na ścianie z napisami. Patrzyliśmy czy to się przyjmie.
Po niecałym miesiącu mówimy: „przyjęła się! Nazwijmy tak ten skład!”
Udało ci się pogadać ze Slashem? Jak wspominasz ten koncert?
Bardzo dobrze wspominam ten koncert! To było naprawdę, naprawdę bardzo fajne wyjście na scenę. Bardzo fajne warunki, bardzo dobre przyjęcie przez publiczność naszego składu – jak na zespół supportujący. Jestem strasznie zadowolony.
Ze Slashem minąłem się na obiedzie, ale nie zawracałem mu dupy.
Iggy powiedział mi, że najbardziej chciałby zagrać z Zakkiem Wylde’m, a ty masz jakieś marzenie?
Z Frankiem Sinatrą, a niestety do tego już chyba nie dojdzie. Grałem z paroma naprawdę dużymi chłopakami, jeśli chodzi o rock&rolla. Kurka wodna, z tych bohaterów, na których się wychowałem to grałem z Wielką Czwórką, grałem z Deep Purple, Motorhead – grałem jako support. Z paroma ludźmi grałem. Musiałbym chwilę pokombinować z kim jeszcze.
Może jako support do Judasa, do Maidena… Mówię tu o składach, na których się chowałem jako szczaw.
Jak z twojej perspektywy przebiegają prace nad drugą płytą?
Spokojnie, powoli, bez nerwów.
Jaki będzie tytuł?
„Ogniu, krocz za mną”, albo „Podążaj za mną” – „Fire Follow Me”.
Czyli znów inspirujesz się „Twin Peaks”?
Nie! W „Twin Peaks” było „Fire, Walk After Me”.
Na „Hang ‘Em High” Adam odpowiadał za riffy, ty za aranże. Podobnie jest w tym przypadku?
Komponowaliśmy wszyscy razem, oprócz Bogusia bębniarza. Ja jak zwykle czuwałem nad całością.Będziecie nagrywać ten materiał na setkę?
Na setkę nie. To jest jeszcze troszeczkę młody band – to będzie raptem drugi album. Zagraliśmy ponad dwadzieścia koncertów, ale to jest zdecydowanie za mało, żeby zespół zdecydował się nagrywać na 100%. Kto wie… Poza tym studio nagrań musiałoby być przygotowane do tego. Parawany muzyczne, te wszystkie gadżety… Przede wszystkim duże studio, żeby pomieścić cały skład.
To jest za wcześnie na nagrywanie na setkę, jeśli chodzi o nasz skład. Powracając do swojego grania z Acids, my nagraliśmy album na setkę, ale to była nasza czwarta płyta („Vile Vicious Visions” – przyp. red.). Kto wie, może kiedyś… Na dzień dzisiejszy to raczej nie wchodzi w rachubę.
Czy teraz skupiasz się tylko na pracy z Anti Tank?
Zagramy, zdaje się, jeszcze pięć koncertów z Acids i wskakuję do studia nagrywać swoje partie wokali i basu w Anti Tank.
Planujecie z Anti Tank jakąś ekspansję na zagraniczne rynki?
Myślę – możemy wiele rzeczy i budować zamki na piasku, ale co z tego wyjdzie… Jeśli by miało ewentualnie coś z tego wyjść, to się ogłosimy.
Nie żal ci, że nie udało się wam z Acids zrobić kariery za granicą, tak jak Vaderowi czy później Behemothowi?
Wiesz co? Tak patrząc wstecz – fajnie by było, ale nie rozdzieramy na sobie szat z tego powodu, żeśmy tam nie pojechali.
Uważasz, że jest coś jeszcze w stanie zaskoczyć cię w show-biznesie?
W show-biznesie nie, ale w metalu i rock&rollu… Nie, nie mam zamiaru się zaskakiwać. Mam zamiar się dobrze bawić.
Nie chciałbyś kiedyś spróbować w sił w gatunku innym niż szeroko pojęty metal?
Nie wiem, czy by mnie to bawiło. Ta dynamika, ta ekspresja, która jest w rocku czy heavy metalu zadecydowanie mi odpowiada jako wykonawcy. Nie wiem, czy w innych, spokojniejszych gatunkach… Nie wiem, czy w czasie występu bym nie przykimał na scenie.
Kiedyś powiedziałeś, że nie jesteś do końca muzykiem. Kim jest według ciebie muzyk i dlaczego nim do końca nie jesteś?
Nie mam całej wiedzy teoretycznej. Te rzeczy, które my, rockersi umiemy, to są raczej nabyte praktycznie. Bez udziału tej całej teorii, nut, szkół muzycznych. To wydaje mi się niezbędne do bycia muzykiem takim jak Quincy Jones na przykład (śmiech). Czy te wszystkie chłopaki, które grają klasykę. Oni są wyszkoleni, ćwiczą na instrumentach cztery, pięć, osiem godzin dziennie. W rock&rollu to jednak jest pół grania, pół zabawy – tak mi się wydaje.
Planowałeś kiedyś odwdzięczyć się Kasi Nosowskiej i napisać odpowiedź na piosenkę „Flowers For Titus”?
Taką historię żeś wyciągnął z kapelusza? A skąd wiesz, że nie napisałem kiedyś, po drodze?
Mówiłeś kiedyś, że jesteś ekspertem od sienkiewiczowskiej „Trylogii”. Ta fascynacja trwa dalej?
Dawno, dawno temu to było. Piętnaście lat, kurde. Od tego czasu przestałem się zaczytywać.
Swego czasu rzeczywiście uwielbiałem Sienkiewicza. Uwielbiałem ten zestaw sześciu tomów. Byłem dobry z treści. Ale to jest stara historia.
Przy tylu projektach muzycznych znajdujesz jeszcze czas na czytanie?
Na czytanie zdecydowanie tak. Od dechy do dechy przewalam ostatnio Łysiaka. Z ostatnich rzeczy, które zakupiłem to Tyrmand, ostatni Głowacki. To rzeczy z ostatniego półtora miesiąca.
Kazik wstydzi się piosenki o Gołocie. Jest jakiś epizod w twoim muzykowaniu, który ciebie żenuje?
Nie. Mam do tego duży dystans. Tak jak przed chwilą wspominałem, nie traktujmy rock&rolla zbyt poważnie. Przecież to jest element ogólnie pojętej rozrywki. Prawda? Jeśli coś tam kiedyś popełniłem, to mogę mieć z tego co najwyżej ubaw.
Z Titusem rozmawiał Paweł Śniady

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz